2 marca 2013

Chapter ten


            Jasność. Dużo światła i… Chłód. Chociaż po chwili w jej twarz buchnęła fala ciepła. Poczuła się zdezorientowana, a jej serce zabiło szybciej.
            Czyżbym znalazła się w piekle? Czy tak wygląda śmierć? Gdzie ja jestem?– pomyślała Cassie.
            Czuła, że jej oczy są zamknięte, a dłonie ściśnięte w pięści. Bała się czegoś? Wzięła kilka głęboki oddechów, aby pozbyć się tego kłucia, które pojawiło się w jej piersi. Powoli otworzyła oczy, jednak zamknęła je szybko. Poraziła ją oślepiająca jasność.
            Spróbowała ponownie, tym razem zakrywając je częściową dłonią. Otworzyła je, mrugając kilka razy. Wydała z siebie zduszony okrzyk. Znajdowała się w nicości. Czy to dobre określenie na miejsce, które było całkowicie białe i bez ścian?
            Cassie przełknęła ślinę, rozglądając się w koło.
            - Cassie… - usłyszała miękki i cichy głos, którego nie słyszała od dwóch lat. Dobiegał zza jej pleców. Dziewczyna znieruchomiała i odwróciła się powoli.
            Do jej oczu napłynęły łzy, a z gardła wydobył się krzyk. Zakryła usta dłonią, aby zdusić szloch. Pokręciła głową, unosząc wzrok i patrząc prosto w oczy matki.
            - Czy to jest sąd? Bo jeśli tak, to zabijcie mnie szybko – jęknęła, zalewając się łzami. – Nie jesteś prawdziwa. Odejdź – powiedziała cicho, wciąż kręcąc głową.
            - Och, Cassie… - zaczęła melodyjnym głosem jej matka, kładąc bladą dłoń na jej ramieniu. Dziewczyna cofnęła się o krok zanim blada dłoń kobiety zdołała ją dosięgnąć.
            - Gdzie ja jestem?  - spytała, ocierając łzy z policzków. Widok jej matki, sprawił, że poczuła się tak, jakby jej serce zostało wyrwane z piersi. Zobaczyła ją po dwóch latach. Tak boleśnie realną. Usłyszała jej głos, którym wyśpiewywała jej kołysanki na dobranoc. Ale Cassie wiedziała, że jej matka nie jest prawdziwa. Że to jakiś głupi sen, czy coś podobnego.
            - Jesteś… Hm… Pomiędzy – odpowiedziała jasnowłosa kobieta, patrząc z czułością na Cassie.
            - Jak to pomiędzy? Pomiędzy czym? – spytała, nie bardzo rozumiejąc.
            - Pomiędzy życiem, a śmiercią, Cassie –uśmiechnęła się delikatnie.
            - Jesteś prawdziwa? – spytała łamiącym się głosem rudowłosa. Musiała zadać to pytanie. Ciekawość wzięła górę. Spojrzała jej prosto w oczy, czując jak pojedyncza łza spływa po jej policzku.
            - Wiesz, że zmarłam. Ale w tej chwili, dla ciebie, jestem prawdziwa. Możesz mnie usłyszeć, zobaczyć i dotknąć – powiedziała z ciepłym uśmiechem, który wykwitł na jej twarzy. Zrobiła krok w stronę córki i dotknęła dłonią jej mokrego policzka. Rudowłosa załkała i wtuliła się całym ciałem w matkę, nabierając głęboki haust powietrza. Jej matka wciąż pachniała tak samo. Kiedy ta myśl do niej dotarła, rozpłakała się jeszcze bardziej. Ponowne zobaczenie matki przywróciło tysiące wspomnień. Przyniosło tęsknotę, ale też radość., Chociaż na chwilę.
            - Tak bardzo za tobą tęsknię – powiedziała, a jej głos był stłumiony przez to, że wtulała się w ramię matki. Kobieta pokiwała głową, nie puszczając dziewczyny z uścisku., który przepełniony był tęsknota i bólem.
            - Jesteś taka zagubiona… - powiedziała, głaszcząc ją po plecach, w uspokajającym geście. – Kiedy to się stało, Cassie? Dlaczego chciałaś to zrobić? Przecież masz przyjaciół. Obserwowałam cię. Byłaś szczęśliwa.
            - Byłam szczęśliwa. To fakt. Ale oni już nie są moimi przyjaciółmi, mamo – ostatnie słowo wydusiła z trudem, gdyż tak dawno go nie wymawiała. – Samantha mnie okłamała, Drew zniknął, a Blake… Blake to po prostu Blake. Zranił mnie. Nic dla niego nie znaczę – pokręciła głową, odsuwając się od mamy. Czuła narastający smutek, przypominając sobie chłopaka, który tak ją zranił.
            - Dla mnie, osoba, która płacze obok twojego łóżka i mówiąc jakim to idiotą jest, nie zachowuje się jak człowiek, któremu nie zależy, Cassie. Musisz nauczyć się wybaczać – powiedziała, kładąc jej dłoń na ramieniu i uśmiechając się delikatnie.
            - Jak to… Płacze? Dlaczego on płacze? Skąd to wiesz? – Cassie zasypała ją lawiną pytań, marszcząc przy tym gorączkowo czoło.
            - A myślisz, że dlaczego tu jesteś? – odpowiedziała pytaniem na pytanie jej mama.  – Naprawdę nie pamiętasz, co próbowałaś zrobić? Płacze, bo boi się, że umrzesz. A ja dostrzegam to, czego ty nie widzisz, Cassie…
            Dziewczyna przez chwilę stała w milczeniu, nie wiedząc co powiedzieć. Otwierała i zamykała usta, aż w końcu odezwała się jej mama:
            - Masz wybór, Cassie.  Albo wrócisz i spróbujesz odbudować swoje szczęście, albo pójdziesz dalej, zostawiając ludzi, którzy cię kochają…
            - Jeśli.. – spytała, pociągając nosem. – Jeśli wrócę, to czy zobaczę cię jeszcze?
            - Pewnego dnia, na pewno. Ale wiedz, że codziennie nad tobą czuwam. I że bardzo, ale to bardzo cię kocham – powiedziała, chwytając ją za dłoń i ściskając ją. W ciemnobrązowych oczach kobiety zalśniły łzy. Cassie przełknęła rosnącą gule w gardle i pokiwała głową, przymykając oczy.
            Podjęła decyzję.

***
            Blake starał się zachować spokój. Naprawdę się starał. Jednak siedzenie tutaj, w szpitalnej Sali, w miejscu, gdzie ludzie umierali, po prostu kruszyło go na drobne części. W sumie to był z siebie dumny, że całkowicie się nie rozkleił. Widok takiej słabej i kruchej Cassie sprawił, że jego maska obojętności i cała siła, jaką na co dzień się zasłaniał, po prostu zniknęła.
            W jego myślach panował bałagan. Ogromny.
            Wziął drżący oddech, niepewnym gestem chwytając dłoń dziewczyny. Przeraził się, czując jak zimna jest skóra rudowłosej. Spojrzał na jej łagodną twarz, która była blada i pozbawiona kolorów.
            Winił siebie za to, że w porę nie zauważył choroby Cassie. Nikła w oczach przez długi czas. Wyniszczała siebie zarówno od środka, jak i od wewnątrz. Aż w końcu dotarła na skraj przepaści, między życiem a śmiercią. Kiedy przypominał sobie słowa, jakie usłyszał niespełna godzinę temu, po jego plecach przebiegał zimny dreszcz, a serce ściskało się z bólu. Tak niewyobrażalnie silnego, że chciał wyrwać je sobie z piersi, aby przestać czuć cokolwiek.

            Siedzieli we trójkę, na twardych, szpitalnych krzesłach na korytarzu. Samantha była nienaturalnie blada, a jej usta były zaciśnięte w wąską linię. Oczy miała zaczerwienione oraz piekły ją od ciągłego płaczu. Na policzkach zaschły ślady słonych łez, a ciemne włosy stanowiły jeden, wielki bałagan. Próbowała uspokoić swoje nerwy, jednak obecność Hugona, który siedział dwa siedzenia dalej, skutecznie jej to uniemożliwiał. Do tego dochodził też szpitalny zapach, który sprawiał, że było jej niedobrze.
Nienawidziła szpitali, odkąd w wieku ośmiu lat nie trafiła tutaj ze złamaną ręką i raną na brodzie, która wymagała szycia. Siedziała napięta jak struna, całą sobą odczuwając obecność Hugona, który co jakiś czas rzucał jej ukradkowe spojrzenia. Musiała się powstrzymywać, aby nie wstać i po prostu wybiec z tego budynku. Ale wiedziała, że musi tu być i wesprzeć przyjaciółkę. Nie ważne, że Cassie powiedziała, że ich przyjaźń dla niej już nie istnieje.
Cała trójka biła się teraz z myślami typu: Co by było gdyby? Zastanawiali się, kiedy to wszystko się stało. Co takiego się wydarzyło, że Cassie posunęła się do takiego czynu? Czym zawinili? W jakim momencie ją opuścili, że poddała się całkowicie? Dlaczego to zrobiła? Czy gdyby nie poszli wtedy na tą imprezę sylwestrową, to wszystko wciąż było by w porządku? Czy ich przyjaźń wciąż byłaby taka sama?
Usłyszeli odgłos zamykających się drzwi i jednocześnie, wszyscy unieśli wzrok. Pełnymi strachu i obaw oczami spojrzeli na pielęgniarkę, która stanęła między nimi.
- Kto z was jest rodziną Cassie? – spytała, siadając naprzeciwko. O tej godzinie, czyli wpół do drugiej w nocy, korytarze szpitala były opustoszałe. Tylko co jakiś czas przechodzili pielęgniarze i lekarze.
- Nikt z nas – odpowiedział Hugo, zagryzając wargę.
- To niestety nie mogę wam udzielić żadnych informacji. Muszę się skontaktować z jej opiekunem – powiedziała, unosząc się, aby wstać z krzesła.
- Proszę pani – zaczęła Sam, bawiąc się swoimi dłońmi. – Cassie… Cassie nie ma rodziny. To znaczy… - Samantha poczuła, jak jej głos drży, jednak przełknęła ślinę i kontynuowała. – Ma ojca. Jednak jest alkoholikiem i… Nienawidzi jej. Nie obchodzi go to, że ma córkę… Prawdopodobnie nawet nie zauważył, że jej nie ma - powiedziała cicho, a po jej policzkach spłynęły kolejne łzy. Blake i Hugo spuścili głowy, zaciskając szczęki.
Pielęgniarka milczała przez chwilę, po czym westchnęła i pokiwała głową.
- W porządku. Czyli wnioskuję, że nie ma sensu dzwonić do jej ojca, prawda?
- Znając życie nawet nie odbierze – mruknął Blake.
- Dobrze. W takim razie, powiem wam, skoro jesteście najbliższymi jej osobami… Wasza przyjaciółka cierpi na poważne zaburzenia odżywiania. Jej waga jest niebezpiecznie niska, w żołądku znajduje się kwas, który spowodowany jest częstymi wymiotami, a ciało jest wychudzone, z powodu niedożywienia… To skomplikowana choroba, którą trzeba leczyć. Cassie mogła umrzeć. Dodatkowo od dawna zażywa narkotyki, które wszystko pogarszały i przyspieszały. Czy wiecie od jak dawna to robi? – spytała, patrząc na nich po kolei.
Cała trójka miała szeroko otwarte oczy, a po chwili Samantha załkała cicho i schowała twarz w dłoniach, oddychając płytko. Anoreksja. Bulimia. Narkotyki. Śmierć. Od tych wszystkich przerażających słów zakręciło jej się w głowie. Gdyby nie to, że siedziała na krześle, prawdopodobnie osunęłaby się na ziemię.
Każde z nich poczuło wstyd, gdyż nie wiedzieli od jak dawna Cassie się głodzi, oraz zażywa narkotyki. To znaczy, oczywiście, wiedzieli, że ma z tym problem, jednak nikt nie podejrzewał, że to sięgało tak głęboko. Teraz wszyscy nienawidzili się za to.
Pokręcili przecząco głową, wciąż milcząc.
- W porządku. Stan Cassie jest stabilny. Samantha, odnalazłaś ją w porę. Gdyby nie twoja szybka reakcja, kilka sekund opóźnienia, a Cassie by nie przeżyła. Jej rany były głębokie i straciła naprawdę dużo krwi. Minie trochę czasu zanim wydobrzeje. Jak już się obudzi i nabierze trochę sił, zapiszemy ja na terapię. Musi porozmawiać ze specjalistą… To już nie są żarty. Cassie jest poważnie chora. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie – powiedziała kobieta, wstając z krzesła i rzucając im ciepłe spojrzenie. – Ale wszystko będzie z nią w porządku. Jeśli tylko będzie wykazywała chęci współpracy, wyjdzie z tego. Czeka ją ciężka droga, ale z waszą pomocą, da radę…
- Kiedy… Kiedy ona się wybudzi? – spytał Blake, słabym głosem.
- Może dzisiaj, najpóźniej jutro… - powiedziała i kiwnęła głową, odchodząc.

- Cassie… - zaczął Blak, wiedząc że to co robi, jest idiotyczne. Przecież ona go nie słyszy. – Przepraszam cię – powiedział łamiącym głosem. Wbrew jego woli, z oczu wypłynęło mu kilka łez, których jednak nie starł, tylko wzmocnił uścisk na dłoni Cassie. Uważał jednak, aby nie ściskać zbyt mocno.
- Przepraszam, że zrezygnowałem z nas…. Przepraszam, że ci nie pomogłem. Przeprasza, że rzucałem słowa na wiatr. Że dałem ci nadzieję, a następnie zostawiłem cię samą. Nienawidzę siebie za to – powiedział cicho, spuszczając wzrok, jakby chciał ukryć swoje łzy, przed dziewczyną, która jednak leżała nieprzytomna.
- Przepraszam za cały ból, którego ci przysporzyłem. Za to, że przeze mnie tu jesteś – powiedział łamiącym się głosem, przeczesując wolną dłonią włosy. – Za to, że nie powiedziałem ci, że cię kocham , kiedy wiedziałem, że tak jest. Przepraszam za zrujnowanie życia Drew`owi.. Za przespanie się z Sam i zrujnowanie waszej przyjaźni…
- Wiem… wiem, że… - zaczął, pociągając nosem i ocierając twarz z łez. – Wiem, że popełniłem wiele błędów. Masz pełne prawo mnie nienawidzić. Nie oczekuję, że mi wybaczysz… Ja po prostu chcę, abyś wiedziała, że kiedy mówiłem ci, że cię kocham, to te słowa były całkowicie szczere. Bo kocham cię, Cassie. Zakochałem się w tobie odkąd pierwszy raz cię zobaczyłem.  Pokochałem cię całą, nie ważne co. Nie liczył się dla mnie nikt inny i przepraszam, że udawałem. Po prostu… Taki już jestem. Wiesz to. Ukrywam się przed ludźmi i nie ufam nim. Bo ludzie zawsze odchodzą, prawda? Ale ja się nigdzie nie wybieram. I ty też nie. Obiecaj mi to, dobrze? – spytał cicho, przykładając jej dłoń do ust i całując delikatnie.
Przełknął ślinę, czując dziwną lekkość. Po raz pierwszy powiedział całkowicie szczerze o swoich uczuciach. Nie ukrył nic. Powiedział dosłownie wszystko, co leżało mu na sercu. Co z tego, że ona go nie słyszała?
Kiedy wypowiedział na głos wszystko to, co spieprzył, poczuł ogromny wstyd i ból. Zrozumiał co zrobił. Jakie błędy popełnił i jak bardzo musiało się to odbić na wrażliwej Cassie. Przecież widział jaka ona jest. Powinien ją chronić, nie zabijać powoli. To po prostu było złe. On był zły. Nie zasługiwał na nią. Wiedział to. Jednak nie potrafił zlikwidować tego uczucia, które zagnieździło się w nim na dobre.
W tym momencie nie mógł poradzić sobie swoją siłą, czy też zgryźliwymi uwagami. Nie mógł pomóc jego urok osobisty, ani szantaż.
Po raz pierwszy w życiu poczuł się naprawdę bezsilny.

***
Hugo ziewnął cicho, wstając z krzesła i zwracając się do Sam:
- Przynieść ci kawę? – spytał. Dziewczyna spojrzała na niego, po raz pierwszy od bardzo dawna patrząc mu prosto w oczy. Po krótkiej chwili milczenia kiwnęła głową, nic nie mówiąc.
Kiedy chłopak odszedł korytarzem, Samantha utkwiła w nim wzrok, bijąc się z myślami. Milczenie między nimi bardzo jej ciążyło. I przeczuwała, że nie chodziło tutaj tylko o to, że Hugo nie odwzajemnia jej uczuć… W jego oczach widziała smutek i odrazę. Dlatego nie mogła rozwikłać tej zagadki. Wciąż brakowało jej pewnego elementu w tej układance. A może to ze względu na późną godzinę? Jej mózg już nie potrafił jasno myśleć.
Ziewnęła przeciągle, przeczesując dłonią splątane włosy. Po kilku minutach zauważyła idącego w jej stronę Hugona, niosącego trzy kubki ciepłej kawy. Blake wciąż siedział u Cassie, jednak ciemnowłosy pomyślał, że z pewnością będzie miał ochotę na dawkę kofeiny jeśli już wyjdzie.
Hugo podał Sam kubek i oboje zadrżeli lekko, kiedy ich palce się dotknęły. Chłopak szybko zabrał dłoń.
- Cappuccino z ekstra pianką i jedną saszetką cukru – powiedział, uśmiechając się delikatnie, gdyż Samantha zawsze zamawiała tą kawę. Ciemnowłosa uśmiechnęła się z wdzięcznością. Nie sądziła, że pamiętał.
Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, sącząc ciepły napój. Niespodziewanie Hugo powiedział:
- Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stało… - powiedział, patrząc się przed siebie.
- Co masz na myśli? To, że Cassie tarfiła do szpitala, próbując popełnić samobójstwo? – spytała, marszcząc brwi.
- Nie… - mruknął. Westchnął głęboko i zagryzł wargę. – To wszystko. My. Ty… Ja… - wciągnął powietrze przez zęby i podrapał się po podbródku. Obrzucił dziewczynę takim spojrzeniem, pod którego intensywnością zadrżała. – Ja nie mogę pojąć tego, że naprawdę przespałaś się z Blake`iem. Z moim najlepszym przyjacielem. To po prostu…. Nie wierzę, że byłaś do tego zdolna.
- Hugo… - powiedziała Sam, zaskoczona tym, co powiedział. A więc Blake nie dotrzymał obietnicy. Ale przecież nie może mieć mieć mu tego złe, skoro sama nie dotrzymała słowa. Nie wiedziała co więcej może powiedzieć, więc uznała, że będzie milczała.
- Wiedziałem, że niewiniątkiem nie jesteś… Ale nie sądziłem, że mnie zdradzisz – powiedział kręcąc głową, przymykając oczy.
- Co? – spytała zdziwiona, wstając z krzesła i unosząc wysoko brwi ze zdziwienia. – Powiedziałeś mi, że nic dla ciebie nie znaczyłam! Że to była zabawa! Przelotna znajomość! Niezobowiązujący seks! – warknęła, patrząc na niego z ognikami w oczach. – Sprawiłeś, że narobiłam sobie nadziei i w jednej chwili wszystko zrujnowałeś! – podniosła głos. Chłopak także wstał i teraz stali pośrodku korytarza, mierząc się spojrzeniami.
- Ja zrujnowałem?! – warknął, nie mogąc uwierzyć w to, co dziewczyna powiedziała. – To nie ja przespałem się z twoją najlepszą przyjaciółką, Sam! Jak możesz mi mówić, że to moja wina?! – syknął.
- Zraniłeś mnie! – jęknęła.
- Zgodziłaś się ze mną, że to nic nie znaczyło! – wypomniał jej, patrząc na nią ze złością. – A teraz masz do mnie pretensje za to, że wypominam ci to, jak zachowałaś się jak szmata?! – warknął, po czym ugryzł się w język. Powiedział za dużo. Nie powinien tak o niej mówić.
Po chwili poczuł silne uderzenie w policzek i pieczenie. Jego głowa odchyliła się na bok. Dłonią rozmasował obolały kawałek twarzy i spojrzał na wściekłą Sam. W jej oczach zalśniły łzy.
- Może kłamałam, co? – warknęła, robiąc krok w tył. – Może po prostu bałam się, że znowu będę miała złamane serce?
Hugo przełknął ślinę, patrząc na nią z szeroko otwartymi oczami, gdzie pojawił się strach i duże zaskoczenie.
- Może ja też kłamałem? Może naprawdę mi zależy, ale boję się zaangażować? – spytał spokojniejszym głosem.
- Hm, szkoda, że już za późno – powiedziała cicho, obrzucając go pełnym rozczarowania i smutku spojrzeniem. Kiedy usłyszała słowa Hugona, poczuła się, jakby jej serce zostało wyrwane z piersi.
Odwróciła się do niego plecami i ruszyła przed siebie, próbując ignorować łzy, które spływały po jej policzkach.
Znów pojawił się ten paraliżujący ból, który za nic w świecie nie chciał jej opuścić.
Kiedy była wystarczająco daleko, wybuchnęła spazmatycznym szlochem, który wstrząsnął jej ramionami. Zakryła usta dłonią, aby nie krzyknąć z bezsilności. Osunęła się po ścianie, chowając twarz w dłoniach.
Nie wiedziała, ile czasu tkwiła w tej pozycji. W sumie siedziała odrętwiała, tępo wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt. Łzy na jej twarzy zdążyły zaschnąć, a oddech uspokoił się. Usłyszała siarczyste wyzwiska, przemieszane z przekleństwami i krzykiem. Zmarszczyła brwi.
Szybko wstała, kiedy usłyszała jak ktoś zadaje komuś uderzenie. Biegiem ruszyła w tamtą stronę. Kiedy dotarła na miejsce, z bijącym sercem, pełna obaw, zrozumiała kim były kłócące się osoby.
- Drew, co ty tu do cholery robisz? – warknął Blake, wychodząc z Sali, gdzie leżała Cassie.
- Hugo do mnie zadzwonił – fuknął loczek, chwiejąc się i bełkocząc.
- Co? – warknęła Sam, patrząc z wyrzutem na Hugona, który wywrócił oczami.
-Pomyślałem, że powinien wiedzieć! – powiedział na swoją obronę. – Skąd mogłem wiedzieć, że przyjdzie tu nawalony i rzuci się na mnie? – warknął.
- Gdzie jest Nelly? – spytała Sam, podchodząc do Drew, od którego śmierdziało alkoholem.
- A skąd ja mam do jasnej cholery to wiedzieć, gdzie znajduje się ta gówniara, co? – roześmiał się, przeczesując dłonią włosy.
- Jesteś kretynem. Pierdolonym egoistą myślącym tylko o własnej dupie! – wysyczała dziewczyna, zbliżając swoją twarz do niego. Niespodziewanie, z wielką siłą została popchnięta na ścianę. Zderzenie odczuła na tyle mocno, że na chwile zabrakło jej tchu. Jęknęła, zaskoczona patrząc na chłopaka, który zaciskał dłonie w pięści.
Jednak po chwili Drew został uderzony w twarz przez Hugona, który zasadził mu także kopniaka w brzuch. Chłopak jęknął i zgiął się w pół, warcząc i wyrzucając z siebie potok przekleństw i wyzwisk. Hugo wygiął mu boleśnie ręce do tyłu.
- Wynocha! – warknął mu do ucha, ściskając jego ręce z większą siłą. Chłopak wyrwał się, zachowując dystans. Jednak w jego oczach wciąż widać było wściekłość. Zachwiał się na nogach, robiąc dwa kroki w tył.
- Zapłacisz mi za to, suko! – krzyknął w stronę Samanthy, która wciąż stała nieruchomo, próbując uspokoić łomoczące serce.- To twoja wina, że Cassie tu wylądowała! Ty prawie ją zabiłaś, rozumiesz?! Ty! – wrzasnął i uderzył  pięścią w ścianę. Warknął coś pod nosem i ruszył w stronę wyjścia.
Samantha wzięła drżący oddech, a z jej oczu wypłynęły kolejne łzy. Słowa Drew`a były boleśnie prawdziwe. Wiedziała to. W tym momencie poczuła się jak najgorszy człowiek na ziemi.
             

          

           W sumie to jestem całkiem zadowolona. A wy, co myślicie? Przepraszam za błędy! Chciałam dodać rozdział przed północą, ale niestety mamy teraz 00:20 :c Na szybko sprawdziłam błędy w rozdziale i dodałam go, bo cały weekend mam zawalony, także nawet nie miałabym na to czasu.
A wy, co sądzicie? Jak myślicie, co się będzie działo dalej?
W ogóle, jakoś ostatnio mało komentarzy jest... Zawsze było co najmniej 10, a teraz 6? Słabiutko :c 
Kiedy następny? Po 10 marca, nie wcześniej...
Komentujcie, proszę was! x

ZACHĘCAM DO OBEJRZENIA ZWIASTUNU TEGO OPOWIADANIA! :)


5 komentarzy:

  1. No w końcu byli Sam i Hugo <3 kocham ich ^-^
    Kryzys teraz mały wprowadziłaś, no dzieje się... i zastanawia mnie co będzie, kiedy Cassie się obudzi. Jedna. Wielka. Rzeź. ;D
    Nie napiszę więcej, bo nie wiem co. Naprawdę. Bo już ode mnie wiesz, że świetnie piszesz i masz talent... i że każdy rozdział jest świetny... nie przestawaj pisać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaaaaaaaaaaaaaa! Rozdział jest G-E-N-I-A-L-N-Y! Jak dobrze, że Cassie z tego wyjdzie i mam nadzieję, że wybaczy Blake'owi i Sam. I mam też nadzieję, że Hugo i Sam się ułoży i będą razem, pasują do siebie!
    Świetnie piszesz, a ja z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! ;>
    Pozdrawiam i życzę weny. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bałam się tego rozdziału. Naprawdę. Bałam się, że Cassie umrze, i że wszystko się zawali. Zaskoczyłaś mnie tym, że dziewczyna spotkała matkę. Nie myślałam, że opiszesz takie coś, ale bardzo mi się to spodobało. Cały czas mam obawy i boję się, że ona umrze, jednak mam nadzieję, że wybierze życie na ziemi. Wydaje mi się, że gdy usłyszała, że Blake płacze przy jej łóżku, zadziałały na nią. Miałam pewne przypuszczenia, że dziewczyna jest chora, ale nie myślałam, że aż tak. Oby (gdy się obudzi) zgodziła się na terapię. Jeśli wybierze dalsze życie, to nie powinna od razu go kończyć, tylko przyjąć pomocną dłoń. Może wszystko się jeszcze ułoży? Może Cassie im wybaczy i będzie z Blakiem? A co z Sam? Dlaczego to jej wina? Według mnie to nie jej wina, a Drew zachował się bardzo nieodpowiedzialnie i trochę dziecinnie. Dużo emocji w tym rozdziale i wszystkie udało Ci się nam przekazać. Rozdział naprawdę bardzo udany.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie. :*
    [otchlan-czasu]

    OdpowiedzUsuń
  4. Odrobinę obawialam się przed czytaniem tego rozdziału, bo mogłaś zrobić wszystko. Mogłaś uśmiercić Cassie i zapoczątkować ciąg wielu dramatycznych sytuacji i rozmów. Cieszę się, że tego nie zrobiłaś :)
    Do gustu przypadła mi rozmowa Cassie z mamą. Kobieta idealnie jej wszystko przedstawiła, dziewczyna uważała ją za swój autorytet i dlatego jej posluchala. Z pewnością nie będzie jej łatwo wybaczyć przyjaciołom, przez których została zraniona, mocno zraniona. Mam nadzieje, że wszystko w końcu zacznie się układać.
    Przejdę może do wyznania Blake'a.
    Chłopak mnie mile zaskoczył. Jestem osobą, która ma słabość do takich bad boy'ów, ale uwielbiam i cenię, kiedy ktoś potrafi przyznać się do błędu. Przecież szczerość to podstawa, prawda? Zaimponował mi tą przemową i sądzę, że Cassie mogła ją słyszeć. Podobno naprawdę tak jest, może i tutaj to zadziała?
    Sam i Hugo. Trudny orzech do zgryzienia, naprawdę. Żadne z nich nie jest bez winy, sama nie wiem, które jest tutaj bardziej poszkodowane, ciężko stwierdzić. Może po prostu obstane przy tym, że każdy ma coś na sumieniu, a wzajemne obwinianie siebie nic nie da, w tym przypadku bardzo pogorszyło sprawę.
    Uhh, no ciężko się dzieje, ciężko. Ale najpierw musi być źle, by potem było dobrze, prawda?
    Dopatrzyłam się kilku błędów w budowie zdań i interpunkcji, ale przecież każdemu sie zdarza :)
    Czekam na nastepny c:

    OdpowiedzUsuń
  5. Kolejny rozdział, który mnie oczarował. Kocham to opowiadanie. Powtarzam się, ale kocham <33 Drew zachował się jak dupek. Nie mogę pojąć tego, że tak drastycznie się zmienił. Dlaczego? Czy rzeczywiście tak jest mu łatwiej? Wątpię w to. On sobie tylko tak wmawia. Ta kłótnia Sam i Hugo... nie doszłoby do niej, gdyby nie okłamywali się od początku, gdyby od razu sobie powiedzieli, że im na sobie zależy. Chcieli uchronić się przed bólem, a dzięki tej „ochronie” zadali go sobie. Przykre. Jestem ciekawa, jak zareaguje Cassie na obecność Blake'a, gdy się wybudzi. Mam nadzieję, że mu wybaczy. Jego wyznanie było takie prawdziwe. Szkoda tylko, że nie powiedział jej tego, gdy była świadoma. Może powinien jej to powtórzyć, gdy się wybudzi. Wszyscy popełnili błędy, ale mam nadzieję, że po tym, co się stało, spróbują je naprawić. Najważniejsza jest jednak Cassie. Oby leczenie pomogło. Wierzę, że ona z tego wyjdzie.

    OdpowiedzUsuń